Dziecię to zdumiewało dojrzałych i obytych z życiem...
Miała siłę wszystkie drobne posługi przy zwłokach dopełniać sama, i ani na chwilę niemoc jej nie ugięła.
Obaj francuzi przytomni około przygotowań i na pogrzebie, patrzali na siebie i zdawali się sobie mówić oczami: Zkąd w niej ta siła? Co za charakter w tem dziewczęciu!...
Ponieważ willa nadto teraz bolesne wspomnienia rozbudzała, Volanti wnosił powrót do miasta. Marynka do czasu uprosiwszy Zosiczową, aby przy niej została, żądała pozostać tutaj, dopókiby się nie namyśliła co ma począć z sobą.
Ten czas żądany do namysłu, mocno zaniepokoił dyrektora, bo spodziewał się, że bądź co bądź, umowa musi być spełniona, nie było więc nad czem rozmyślać. Nie odezwał się jednak, do czasu boleść szanując.
List, który Zosiczowa wysłała, jak piorun spadł na majora... Poczciwy stary odebrawszy go, załamał ręce...
Co on mógł poradzić? w jaki się sposób zaopiekować?
Potrzeba było jechać natychmiast, na miejscu zbadać stan rzeczy i wolę Marynki.
Major zardzewiały na wsi, stary, nieprzygotowany, nie miał nic w gotowości do podróży. Potrzeba było pieniędzy, pasportu, przyborów nawet, na których mu zbywało. Przy najlepszej chęci kilka dni upłynąć musiało, nimby się wybrał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.