zerwałyby w smutku, ale spojrzawszy na Marynkę, nie miał odwagi zaprzęgać jej do pracy.
W człowieku tym walczyło odzywające się serce z nałogiem nielitościwego rachunku, który ostatecznie musiał zwyciężyć.
Marynka sama jakoś o rozpoczęciu lekcyj na nowo nie myślała, nie mówiła...
Volanti w końcu sam nie śmiejąc, posłał Corsiniego, aby ten, niby proprio motu naukę śpiewu przypomniał.
Włoch zazdrosny, a niemogący Francuzowi groźby zapomnieć, zagryzł usta dziwnie i przybył spełnić co mu polecono, ale w sposób właściwy charakterowi swemu...
Znalazł chwilę, w której Marynka była sama, i począł namiętnie oskarżać Volantego o brak wszelkiego czucia, opowiadając z czem został wysłany...
— Mam obrzydzenie do tego człowieka, który nawet takiego bólu uszanować nie umie. Dla niego pieniądz wszystkiem... dokończył Włoch.
Marynka wysłuchała milcząca, brwi się jej trochę ściągnęły.
— Nie wiem czy głosu dobyć potrafię i czy się nie rozpłaczę, rzekła, — ale... raz przecie muszę przejść przez to...
Spuściła głowę na piersi...
— Dam panu wiedzieć, gdy się uczuję dosyć silną...
Nazajutrz przyjechał Volanti i nie domyślając się zdrady ze strony Włocha, odezwał się z udaną czułością do Marynki:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.