fiokowanej, woniejącej, białej do zbytku, rumianej za nadto i pulchniutkiej elegantce, wdowę już przywiędłą nieco, czasu pobytu na wsi...
Stolica zmieniła ją zupełnie... Teoretycznie wiedziała pani Krzewska, iż są różne sztuczne środki przywrócenia młodości, choć pozornie; w stolicy zapoznała się z niemi praktycznie i tak umiejętnie je zastosować umiała, że prawdziwego dokazała cudu. Odmłodniała... Wieczorem była wiele ponętną, we dnie nawet niebrzydką, a co było największą sztuką, wcale niestarą. Oczy jej przymrużające się tak melancholicznie, nabierały czasem wyrazu nadzwyczaj wyzywającego... Młodsi szczególniej ludzie, którzy mają sympatyę do osób dojrzałych, znajdowali ją wielce powabną... Krzewska też nie zaniedbywała wabić bez wyjątku wszystkich, którzy się jej nastręczali, w nadziei, iż ktoś wreszcie weźmie się na wędkę...
Nadzwyczaj zręcznie a natarczywie razem umiała Marynce wytłómaczyć i Volantemu, że dla honoru domu musiała ona być zawsze strojną, wyświeżoną i elegancką.
Na ten cel odejmowała bez ceremonii z pieniędzy na utrzymanie domu przeznaczonych, niekiedy od pierwszych potrzeb, pamiętając głównie o sobie. Jużci poświęcenie tak wielkie dla Marynki powinno się było choć temi fraszkami opłacać.
Przekonawszy się, iż Marynka prowadzić się i kierować sobą nie da, wzruszyła ramionami pani Krzewska i ograniczyła na tem, że przy ludziach opiekunka poważną odegrywała rolę. Obie nie miały wcale do siebie sympatyi, lecz przyzwoitość kazała pokrywać to ile możności.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.