rynki wydawał się dobrym, łatwym, czułym, uczciwym, bo chciał, aby go miała za takiego...
Nawet miłość swą umiał jej uczynić znośną, bo nie była napastliwą, nie zdawała się niebezpieczną.
Z nim jednym dziewczę rozmawiało chętnie długo i znajdowało przyjemność w rozmowie.
Niespokojnem okiem na tę rosnącą poufałość spoglądał Volanti, lecz teraz, gdy się zbliżała już chwila wystąpienia publicznego Marynki, wszechmocnego barona oszczędzać musiał, aby go mieć za sobą.
Niezmiernej pracy winna była Dziwulska, że moment okazania się jej przed światem, nadspodziewanie mógł być przyśpieszony.
Lecz wróćmy do saloniku, w którym na rozmyślaniu, przy książce otwartej zastaliśmy panią Krzewską....
Była sama, lecz zdawała się na kogoś oczekiwać i jakby walczyła z sobą, niepewna co pocznie, wzdychała, tarła czoło, zapatrywała się na ściany, niekiedy zwracała ku drzwiom i przysłuchywała... Czoło to się marszczyło, to rozpogadzało...
Marynka znajdowała się w swoim pokoju, gdyż zwykła była unikać pozostawania sam na sam z Krzewską... Nie godziły się w niczem. Wdowa słodziuchno, ale ciągle chciała jej dawać nauki, dziewczę grzecznie zagadywało o czem innem, nie chcąc ich słuchać.
Ledwie dosłyszanym, cichym krokiem ostrożnym zbliżył się ktoś ku drzwiom, a szelest ten odbił się zaraz na wdowie, która co prędzej poprawiła włosów i ułożyła postać swą, stosownie do wskazówek zwierciadła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.