padek, nigdy siebie. Zaledwie jednej doświadczywszy klęski, narażał się na drugą.
W początkach żona nieco ślepo mu wierzyła, poznała go potem lepiej — i milczała, ale już najmniejszej polepszenia losu nie miała nadziei...
Z suchemi i wypłakanemi oczyma, ze ściśniętem sercem, sama robiła co mogła, — po trosze brat jej pomagał, a na Dziwulskiego, który w domu rzadkim bywał gościem, nie rachowała już wcale.
Życie tego człowieka upływało po za domem, w ciągłem bezsilnem rzucaniu się, szukaniu, próbach, często podróżach, o ostatnim groszu wyrwanym żonie i jej dziecięciu, i w krótkich spoczynkach po doznanym zawodzie, w ciągu których żona musiała cierpliwie słuchać jego narzekań, przeklęctw lub nowych natychmiast rodzących się marzeń.
Dziwulski im bardziej się starzał, tem większym się stawał egoistą. Przywiązanie dawne do żony zupełnie w sercu jego wygasło — nie mając kogo obwiniać o własne błędy, wszystkie nieszczęścia jej przypisywał i ożenieniu swojemu. Wyrywało mu się w jej obecności nieraz, że popełnił głupstwo, żeniąc się z nią, i że za to teraz pokutować musi. Tymczasem żył z jej pracy, grosza i maleńkiego zaścianka... Powracał tu, gdy się inne środki wyczerpały, przynosząc z sobą kwasy, gniewy, wyrzuty i niepokój.
Znosiła z wielką rezygnacyą chrześciańską to życie żona, nie waśniąc się z nim, ustępując, milcząca i cała w dziecku swojem. Czasem tylko ksiądz Kalikst doprowadzony do ostateczności, łajał go i napominał, ale to się na nic nie przydało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.