Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

ogólników bladych nawykłych... Ten ani zrozumie, ani oceni pani...
— Lecz, jakże ja mogę dobrze grać, dobrze śpiewać, ucząc się jak papuga? mówiła naiwnie Marynka. Gdybym powtarzała tylko czego mnie nauczono... byłabym pozytywką... nie mogę się przezwyciężyć...
Volanti nalegał.
— Powinnaś pani się przemódz, mówił seryo, tu idzie o powodzenie, o zdobycie sobie uznania. Później wszystko jej będzie wolno, w początkach trzeba się poddać. Publika przychodzi do teatru nie po nowe wrażenia, nie dla rozstrzygania kwestyj artystycznych, ale dla przyjemności.
Marynka poruszała ramionami.
— Przewiduję, panie dyrektorze, mówiła, że się podobać nie potrafię, lalką... być... nie umiem... Jeśli się we mnie dusza nie poruszy, nie zdołam nic, a gdy się poruszy nie będę panią siebie...
Volanti odchodził zafrasowany...




Dyrektor po długich rozmysłach i naradach, może coś zasłyszawszy o intrygach w teatrze, zachwiał się w swem pierwszem postanowieniu wyprowadzenia od razu wychowanicy swej na scenę. Radzono mu i bezpieczniej było, niż się zdawało, najprzód zyskać