sków, nie porwała, nie uniosła nikogo swym śpiewem. Przypisywała to wyborowi nieszczęśliwemu aryi i samej sobie...
— Bóg mi dał głos, mówiła sobie, ale mnie na artystkę dramatyczną nie stworzył...
Krzewska, która z ciekawością złośliwą czatowała na powrót, choć niewiele się dowiedziała, domyśliła się tem wiecej. Wątpliwe powodzenie niemal ją uradowało...
Wzięła na bok Volantego...
— A cóż?
— Najświetniejsze jak być może powodzenie, odparł dyrektor, przechodzące moje nadzieje!
— Więc w zupełności się udało? mówiła Krzewska...
— Najzupełniej.
— A Marynka pomimo to smutna?
— Zmęczona...
Krzewska i na twarzy dyrektora nie widziała tego rozradowania, jakieby wielki sukces musiał obudzić. Zręcznie go badając, wydobyła nareszcie, iż Marynka była trochę sztywną i zimną, że zbyt lekceważyła sztukę podobania się i t. d.
— Samiście temu winni! zawołała ze złym śmiechem. Wszakże to dziecko jeszcze... Żaden z was nie rozbudził w niej serca... Wszystko śpi w tej kobiecie... Artystka potrzebuje się kochać, cierpieć, być szczęśliwą, żyć, a ona dotąd wegetuje...
— Na brak temperamentu niepodobna zaradzić, rzekł Volanti.
— Panowie się mylicie! — zawołała Krzewska:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.