zmiernie radowało... Chciała zostać śpiewaczką sławną, jak ta Catalani, o której matka jej niegdyś wspominała.
Lecz i ksiądz Kalikst, i matka najmocniej starali się jej to wybić z głowy. Żantyra uproszono, aby lekcyj zaprzestał; ksiądz nie chwalił nigdy jej głosu, matka udawała, że piosnek jej nie słyszy.
Wcale to nie skutkowało...
Marynka śpiewała, gdy tylko mogła... Dziwulska na inny sposób starała się oddziaływać przeciwko tym marzeniom, nakłaniała do pracy, uczyła robót, dawała zajęcia, lecz i przy krosienkach, dziewczę jeśli nie śpiewało, to choć nuciło po cichu.
Przywiązanie do matki powstrzymywało ją zresztą od wszelkiej wzmianki o marzeniu śpiewaczem... Kochały się obie tak bardzo!... Dziwulska przyszłość dla niej widziała w jakiem zamążpójściu za uczciwego człowieka... ksiądz czasem doradzał klasztor...
Marynka sama nie myślała o niczem, tylko o mieszkaniu z matką i pomaganiu jej we wszystkiem. Dostrzegłszy, iż śpiewanie zawsze matkę czyniło smutną, dziewczę, gdy mu się bardzo zapragnęło wyśpiewać, uciekało z domu do lasku... na łąkę, i tam mogło już sobie pozwolić uciechy...
Żantyr bolał w duszy, iż jego ukochana muzyka za tak niebezpieczną tu osądzona została; wzdychał myśląc, coby to z tego głosu być mogło, lecz powiadał sobie „A może i mają racyę...“
Czas w Berezówce upływał bardzo jednostajnie. Jedynemi niespodziankami bywały odwiedziny
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.