w nim obudzała od dawna Marynka, w biednym człowieku rodziła się też myśl, że mąż takiej śpiewaczki miałby miliony, których głos taki wart być musiał...
Krzewska czytała to w nim wszystko i urągliwie na niego patrzała.
— Żeby też młody, ładny chłopiec, będący nauczycielem, widując ją niemal codzień bez przeszkody przez czas tak długi, nie potrafił jej sobie pozyskać! szeptała szydząc.
Włoch stał zamyślony...
— Gdybyś tylko chciał, byłbyś ją miał, dodała, — ale trzeba się mnie było pięknie pokłonić.
— Pokłonić! przerwał Corsini: jabym padł przed panią na twarz...
Krzewska żywo mu coś zaczęła szeptać na ucho i śmiać się. Corsini słuchał, rumienił się, pochwycił ją za ręce i począł je okrywać pocałunkami.
— Tak! tak, szeptała prędko pani Ildefonsa: lecz trzeba mi być posłusznym, i...
Palce położyła na ustach...
Volanti dawał sobie składać powinszowania i życzenia z godnością człowieka, który zna wartość swoją, przyjmował je milczący, z miną, która mówiła za niego: „Widzicie, że się nie omyliłem.“
Wieczór ten w perspektywie dawał mu krocie.
Kontrakt zawarty, na dobrych lat kilka czynił Marynkę niewolnicą jego i złotodajną skarbnicą. Namyślał się właśnie, w jakich rozmiarach miał śpiewaczkę do dochodów spodziewanych przypuścić...
Unikając oczekujących na nią ciekawych, Marynka starannie otulona przez Volantego siadła do powozu z milczącą Krzewską i pojechała do domu...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.