Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwulskiego... inaczej bowiem nazwać tego nie było można...
Naówczas nagle zwichrzało się w domu, bo dla wybrednego i zepsutego próżniaka nigdy dosyć nie było tego co dom miał... potrzebował jeść, pić i wymyślał na to, co mu podawano...
Oprócz tego co w domu zobaczył, wszystko wyśmiewał, każda rzecz była zła i głupia, a z najmniejszym zapasem kryć się było potrzeba przed nim, bo przywłaszczał co chwycił.
Żona się naówczas musiała uciekać po opiekę do brata...
Marynki ojczym z początku nie lubił, przezywał ją różnie, dokuczał dziecku aż do łez; dopiero gdy dorastać zaczęła, stał się powolniejszym... Powiadał teraz, że gdyby to matka umiała poprowadzić, możeby co z tego wyrosło...
Zmiana w obejściu się z dziewczynką nie wpłynęła na jej uczucia dla niego... Nie cierpiała go za matkę, za to co sama znosiła — instynktowo zresztą jak nieprzyjaciela — i unikała wszelkiego z nim spotkania i rozmowy...
W tym czasie, gdy się opowiadanie nasze zaczyna, Dziwulskiego od dawna nie było w domu... Błąkał się po okolicy... Im dłużej go nie widziano, tem obawa nagłego powrotu była większa... Dziwulska drżała na każdy turkot i wołanie...
Lecz że piękny czas wiosenny sprzyjał wycieczkom, a próżniak rad się wałęsał — Berezówka była od niego wolna, a izdebka, do której nikt nie zaglądał... stała pustką z zapylonemi oknami.