Przez kilka tych dni walki, wymizerniał, pobladł, prawie się rozchorował. Pchnęło go coś do Krzewskiej, która sama witając w progu, poczęła od szyderstwa:
— Doczekasz się tego, że ci ją z przed nosa wezmą! powiedziała w ostatku.
Corsini przyznał się, że przez te dni szukał mieszkania, ludzi, że był właśnie tem zajęty, i że prawie wszystko było w pogotowiu.
— No, to nie zwlekaj! zawołała Krzewska. Wybrać trzeba wieczór ciemny i widowisko takie, na którem tłok będzie... Przyjdziesz do nas do loży wyprowadzić...
— A jeśli Volantego lub kogo innego zastanę? zapytał Corsini.
— To pójdziesz z kwitkiem i będziesz musiał odłożyć to do drugiego wieczoru. Cóż? żal ci się dla takiej dziewczyny dwa razy pofatygować?
Krzewska tak nalegała, tak szydziła, iż w końcu włoch postanowił się ważyć, choćby na skręcenie karku.
Było to wieczorem. Gdy o białym dniu się obudził i rozważył, na co się miał porwać, znowu się uląkł, sumienie wreszcie obruszało się.
Naleganie Krzewskiej obudzało obrzydliwość jakąś.
Z ust takiej kobiety dobra rada wyjść nie mogła....
Z lepszem i szlachetniejszem postanowieniem wytrwał włoch do wieczoru. Wieczorem poszedł do teatru... Tu widok Marynki, otoczonej całym dworem nadskakujących jej wielbicieli, zapalił w nim zazdrość
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.