kie nuty... co za czystość intonacyi! jaka siła... co za wdzięk!...
Ksiądz słuchał pochwał tych z głową spuszczoną.
— Być może, przebąknął po chwili, — ja się na tem nie znam, — głos i świeży i piękny Bóg dał... lecz sam pan powiadasz, że potrzebowałby wykształcenia, nauki. My na nią nie mamy środków... a wreszcie zrobilibyśmy z niej śpiewaczkę, a stracilibyśmy ukochane dziecko... Tego żadna fortuna wynagrodzić nie potrafi... Zawód teatralny jest ślizki i niebezpieczny; ani matka, ani ja najbliższy opiekun... nie dozwolilibyśmy...
Z ironicznym wyrazem słuchał odpowiedzi tej Volanti.
— Trudno mi pana przekonać — odparł... Stan jego usprawiedliwia ten sąd surowy, a zamieszkanie w tym zakątku i oddalenie od świata czyni go naturalnym. Lecz pozwól mi pan powtórzyć jeszcze, że teatr nie jest tem, czem był dawniej, i mamy na deskach tak cnotliwe i nieposzlakowane damy, jakie trudno znaleźć w salonach... Niebezpieczeństwo tu nie jest ani mniejsze, ani większe dla młodych osób, jak wszędzie na świecie... Co się tycze nas, dyrektorów, impressariów, my, dla naszego własnego interesu, jesteśmy najtroskliwszymi stróżami cnoty naszych sujet’ów...
Uśmiechnął się i ciągnął dalej, nie zważając na zachmurzone czoło księdza...
— Co się tycze wykształcenia — rzecz to bardzo zwyczajna, że my łożymy na nie chętnie. Naturalnie nie dla miłości sztuki tylko, ale i przez rachubę... Za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.