— Tak, nieźle jest, mruknął Volanti; ale waćpan nie liczysz ile tu gratisowych w tem biletów i miejsc bezpłatnych.
— Zawsze... odezwał się Corsini.
— Nie skarżę się, zamknął dyrektor.
Percival tymczasem szeptał coś uśmiechającej się Marynce, którą koncepta jego bawić się zdawały, Corsini z zazdrością i niepokojem patrzał na to spoufalenie, którego nigdy się nie mógł dosłużyć. Francuz był w łaskach... Napróżno chciał to sobie wytłómaczyć prostą tylko grzecznością...
Rozpoczął się akt trzeci... Volanti nie wychodził... Rozsiadł się wygodnie, mieniali z baronem jakieś uwagi i postrzeżenia nad grą aktorów po cichu... Corsini udawał, że całą uwagę zwracał na scenę, choć nie widział nic. Marynka była do niego obróconą plecami, a Krzewska, którą usiłował zaczepić razy kilka, upornie zbywała go milczeniem, odwracała się i umyślnie udawała więcej niż obojętną, bo zniecierpliwioną jego natrętnością...
Po akcie tym, który wydał mu się niesłychanie długim, Volanti wstał i z nikim się nie żegnając, pochwycił go za rękę i z loży prawie gwałtem wyciągnął.
Corsini byłby się oparł, lecz niespodzianie i gwałtownie porwany, musiał z nim wyjść. Volanti miał do niego prośbę. Szło o wypróbowanie tenora w pieluchach, którego gdzieś wynalazł i o dyagnozę głosu jego i usposobienia. Dyrektor obiecywał złote góry, jeśliby z niego się Corsini podjął coś zrobić, włoch obiecywał co tylko od niego chciano, mieszał się, spoglądał na drzwi od loży, wyrywał, lecz z Vo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.