— Musieli... ja nie wiem... przypadek jaki może z powozem... słabym głosem mówiła wdowa... przybędą zapewne wkrótce... zaraz...
Francuz, który dotąd nie miał najmniejszego podejrzenia, teraz dopiero wpatrzywszy się w Krzewską, tknięty został jakiemś złowrogiem przeczuciem.
Unikała jego wzroku...
Nie cierpiał jej od dawna, powziął nienawiść do niej nagle, przekonany jasnowidzeniem jakiemś, które czasem daje i namiętność, że ona była winną zniknięciu Marynki...
Badał ją milczący, nasłuchując, czy przybywającego powozu turkot nie uwolni go od niepokoju — gdy Volanti wpadł do salki...
Przybywał w najlepszym humorze i już miał na ustach pytanie o Marynkę, gdy zobaczywszy osłabłą Krzewską i Percival’a z miną nasrożoną, krzyknął.
— Co to jest! panna Marya?
— Panny Maryi nie ma, rzekł francuz? Corsini ją wziął dla wyprowadzenia z teatru, czekaliśmy tam, nie ma ich. Coś się stało...
Jak piorunem rażony rzucił się dyrektor, pobladł, dobył zegarka.
— Jest prawie godzina jak się widowisko skończyło! krzyknął... Niepodobieństwo, aby do tej pory...
Spojrzawszy na Krzewską, i on także powziął jakieś podejrzenie. Wiedział o jej konszachtach z Corsinim...
Dyrektor nie był człowiekiem, któryby długo rozmyślał się, gdy działać było potrzeba...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.