Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/334

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie... Krzyczałam i wołałam napróżno, w pustej ulicy nie słyszał nikt. Cudem potrafiłam dostać się do drugiej jakiejś izby, której kluczem zamknęłam się od niego. W oknie zeszła mi cała noc, w próżnem oczekiwaniu jakiego przechodnia i ratunku... Byłam na pierwszem piętrze... Łotr ten dopraszał się i dobijał do drzwi ciągle, dopóki nie wiem co go od nich nie odwołało... Na sznurze od firanek spuściłam się na ulicę.
To mówiąc poranione pokazała ręce, i płacz znowu mówić jej nie dał.
Volanti z przerywanych jej wyrazów dowiedział się już, ile mu było potrzeba, aby lekarzowi dać jakąś wskazówkę...
— Uspokój się pani! słuchaj doktora, rzekł; zbrodnia popełniona bezkarną pozostać nie może.
Marynka porwała się z krzykiem.
— I każecie mi stawać przed obcymi ludźmi, abym świadczyła... przeciwko sobie samej? Wszak, dla kobiety dosyć jest być posądzoną!
Volanti prosił jej znowu, aby się uspokoiła, zawołał lekarza, któremu szepnął słów kilka. Sam wysunął się do pierwszego pokoju i siadł rozmyślać, co ma począć.
Wypadek stał się tak głośnym, niestety! że ukryć go, ani zatrzeć nie było podobna.
Wspomnienie o napoju, o senności, obudziło w nim podejrzenie na Krzewską. Zwrócił się do niej wprost z pytaniem, co piła Marynka w domu, i czy jej co podano w teatrze?
Wdowa, rozpływająca się we łzach, zaklinała się, że pamięć straciła, że nic nie wie.