Włoch jednak, pomimo tych wskazówek wielce znaczących, zrozpaczony, wściekły, chciał jeszcze spróbować, czy mu się pobytu przedłużyć nie uda, rachując na to, że rozgłosem zmusi nieszczęśliwą dziewczynę do oddania mu ręki. Lecz stało się z nim, co się zwykle dzieje z każdym, któremu noga się pośliznęła. Jedni wcale go nie przyjmowali, drudzy odprawiali z niczem...
Wszyscy patrzali na niego krzywo...
Lacerti, do której drzwi zapukał, tylko przez ciekawość dała mu chwilkę posłuchania.
W tym stanie ducha, w jakim rozgorączkowany znajdował się Corsini, zręcznej cygance bardzo było łatwo dobyć najzupełniejsze zwierzenie się ze wszystkiego.
Byli sam na sam, włoch głowę postradał. Klnąc i płacząc, począł opowiadać, jak go do zuchwałego kroku namówiła Krzewska, jak mu go poniekąd ułatwiła, opisał całą przygodę z największemi szczegółami, a na ostatek i swoje odwiedziny u Volantego, i rozkaz wyjazdu, który otrzymał.
Lacerti słuchała go z żywem zajęciem, na przemiany radująca się, gniewna, w końcu oburzona, bo się w niej niewieście odezwało serce.
Corsini spodziewał się współczucia i rady, gdy na ostatek Laura parę kroków odstąpiwszy od niego, zmierzyła go pogardliwem wejrzeniem, wskazała drzwi i zawołała rozkazująco:
— Wynoś się! precz!
Jak pijany stoczył się ze wschodów włoszysko i zniknął z ulicy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.