Wezwana wyszła wkrótce z tym sztucznie wyrobionym spokojem, z trochą dumy na czole i w postawie, która ją zawsze cechowała.
Volanti począł rozmowę prawie wesoło, od powinszowań, że widzi ją coraz lepiej, i że się już cieszy, bo wkrótce się spodziewa zobaczyć ją na scenie.
Smutnie na to uśmiechnęła się Marynka.
— Tym razem, odpowiedziała siadając na kanapce, prawie pewna jestem natłoku w teatrze i jeśli nie sympatycznego, to gorączkowego przyjęcia. Historya moja jest na wszystkich ustach. Stałam się mimowoli lwicą!
Ruszyła ramionami i dodała:
— Okropne położenie!
Dyrektor oczyma ją badając, milczał czas jakiś.
— Wiesz pani co? rzekł: mówmy otwarcie. Ja się oddawna do tego przygotowałem. Tak jest, w istocie smutny ten wypadek rzuca pewny cień nieprzyjemny na nią, lecz w mocy pani jest zetrzeć i zatrzeć to wspomnienie.
— Jakim sposobem?... spytało zdziwione dziewczę.
— Ja pani środek łatwy i skuteczny ofiaruję, odezwał się wstając Volanti i przystępując bliżej. Wprawdzie młodym i pięknym nie jestem; nie wiem czym potrafił sobie pozyskać choćby jej przychylność, ale przywiązałem się do niej, mam szacunek dla pani, uwielbienie dla talentu. Chcesz pani podzielać złe i dobre losy ze mną?
Marynka zdumiona i nastraszona, nie odpowiadała jeszcze, a Francuz ciągnął dalej:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.