Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.

Było w tem istotnie coś czarodziejskiego, bo zaledwie śpiewać przestała wracała do tej smutnej prozy życia, do tej żałoby, której z czoła i piersi zdaje się zrzucić nie mogła.
Na scenie Volanti, który gdzieindziej ciągle nad nią czuwał i aż nadto się nią opiekował, tak, że troskliwość ta stawała się niemal śmieszną, nie śmiał jej powiedzieć nic, nie mieszał się do niczego, i zdaje się, że na tem dobrze wychodził. Tu ona kierowała despotycznie wszystkiem, orkiestrą, artystami, garderobą i przyznawano jej nie umiejętność, bo tej nabyć czasu nie miała, ale instynkt wrodzony, szczęśliwy, nieochybny, nadzwyczajny.
Powodzenie śpiewaczki i artystki od wznowionych jej występów, które tłumy ściągnęły, rosło i uczyniło ją ulubienicą publiki. Miała fanatycznych wielbicieli, a ci, coby byli chcieli wystąpić z opozycyą nie śmieli. Popularność była zbyt wielką, i powiedziawszy prawdę, zasłużoną.
Jedno co było można jej grze i śpiewowi zarzucić, to, że nie były klasyczne, nie zamykały się w ciasnych szrankach tradycyi i szkoły. Było w nich coś ekscentrycznego, śmiałego, dziwnego czasem, lecz zawsze porywającego.
Z artystami, z którymi występować musiała, Marynka umiała się po bratersku, uprzejmie i serca jednającym sposobem obchodzić. Kochano ją, tylko Lacerti, która w duszy nienawidziła rywalkę, aby pokryć to uczucie, przesadzała nadzwyczajne dla niej uwielbienie. Volanti nie mógł wzbronić żonie stosunków z panną Laurą, a był aż nadto pewien, że one na nią wpływu żadnego nie wywrą. Laura więc by-