wała gościem w salonie, odwiedzała z rana Marynkę, starała się przypochlebić przynoszonemi plotkami. Były z sobą dobrze, ale dyrektorowa umiała nie dopuścić jej do poufałości, nie obrazić dumą, a trzymać się trochę z daleka.
Gniewało to Lacerti, lecz musiała znosić, oczekując, ażby się pora wywarcia zemsty nastręczyła.
Ze wszystkich stron oczy były zwrócone na nowe małżeństwo. Komentarzy nad niem nie brakło najróżniejszych, lecz właściwie nikt nie wiedział nic o życiu państwa Volantich.
Od pierwszych dni nie dostrzeżono żadnej czułości, żadnego serdecznego, jawnego stosunku pomiędzy małżeństwem, i później stan ten się nie zmienił. Volanti był nadskakująco grzeczny, odgadujący życzenia żony, ale w obejściu się ich coś ceremonialnego, zimnego było widocznem.
Rozmów ich między sobą nikt nie mógł podsłuchać, bo te się odbywały na uboczu i nigdy dłużej nie trwały.
Szczęścia, spokoju, tego błogiego uczucia, jakie choć chwilowo opromienia pary nowo pobrane, nikt na twarzy Marynki, ani męża jej nie dostrzegł.
Volanti nawet od czasu ożenienia się widocznie posmutniał, stał się ponurym i draźliwszym.
Ona zajęta była głównie swem powołaniem, sztuką, występami, które zdawały się zajmować ją żywo i stanowić główny cel życia.
Po niejakim czasie też, ta jej gorliwość zdała się przechodzić na męża, który też gorączkowo powodzeniem teatru zajmować się zaczął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.