gło. Można więc sobie wyobrazić trwogę, z jaką blada i drżąca wyszła na ganek Adela...
— Na Boga! cóż się stało? poczęła...
— Co? nic się nie stało! co się miało stać? Cóż to, ja mam jak złodziej podkradać się do własnego domu? Przyjechałem i kwita...
Takie było powitanie. Pomimo zapewnienia, iż się nic nie stało, Dziwulska jednem spojrzeniem na męża nabyła przekonania, iż jej jakieś grozi nieszczęście.
Znała go dobrze.
Wszedł za nią do pustej izby gościnnej, w której wieczorne roboty jeszcze na stole leżały i począł, sam z siebie nierad, od łajania, że tak późno wstawano, i izby nawet stały nieumiecione...
Rzucił się potem na kanapę i zawołał o śniadanie...
Jechał z najmocniejszem postanowieniem wpaść natychmiast na żonę, i wszystko jej powiedzieć od razu.... lecz, — męztwo go nagle opuściło.
Dziwulska o niczem nie wiedząc, domyślać się nie mogła co jej groziło. Ksiądz brat wcale jej nie mówił o Volancie, choć się wieczorem widzieli a Żantyr, któryby się mimowoli wygadał, nie widział ani matki, ani córki.