— Nie rób pani dziś żadnego kroku, rzekła: czekaj, daj mi swój adres, ja się naradzę, zobaczymy... dam znać.
Zgodziła się na to francuzka i natychmiast z lekkomyślnością starego dziecka paryzkiego bruku, zaczęła bez porządku opowiadać o swej podróży, wrażeniach, jakie na niej uczynił kraj i miasto nowe, klimat i t. p.
Nie trzymało się to jedno drugiego, a świadczyło o wielkiej czczości głowy i niewykształceniu. Matka Laury najlepiej się z nią jakoś rozumiała i porozumiewała. Napojono francuzkę na prędce zgotowaną w tym samym pokoju na kominie czekoladą, której szklankę dostał chórzysta, i z wielkiemi ostrożnościami dorożką nazad odprawiono do hotelu.
Lacerti chodziła poruszona, uśmiechając się i marszcząc na przemiany, nie mówiąc nic matce, która ją odgadywała. Kazała sobie co rychlej podać ranny dosyć elegancki ubiorek i powóz sprowadzić. Widać było, że nadzwyczaj silnie przejęta czemś była i ważyła jeszcze co uczynić wypadało. Nie przyznała się matce do niczego, ale stara tak znała córkę i tak z nią jedną myślą żyła, że jej badać nie potrzebowała, ażeby odgadnąć.
Przed południem panna Laura już jechała w odwiedziny do pani dyrektorowej. W tej porze bywała ona u niej tylko, gdy jej o coś prosić potrzebowała.
Zwykle dosyć spokojna i wesoła a drwiąca twarzyczka pięknej włoszki była teraz zasępioną i smutną... Niecierpliwie wyglądała oknem, rychło li stanie u celu. Wyskoczyła z powozu, głosem drzącym pytając już na dole czy jest w domu pani Volanti i czy nie ma kogo u siebie?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/381
Ta strona została uwierzytelniona.