się z namiętnością, patosem, od łez przechodzącą do tłumionych jęków, do tragicznego oburzenia, Marynkę zaś spokojną, potem zdrętwiałą z rozpaczy i nadmiarem bólu osłupiałą.
Lacerti zaczęła od tego, że się zdawała upadać pod ciężarem przyniesionej wieści; otwierały się jej usta i mówić nie mogła. Załamywała ręce. Mimika była doskonałą.
Marynka w kilku prostych słowach, starając się ją uspokoić, prosiła, aby mówiła śmiało z czem przychodzi.
— Droga pani moja, przychodzę z sercem ściśniętem, oburzona, nieszczęśliwa!... zawołała Laura. A! nie przyszłabym tu pewnie, gdyby nie szacunek i miłość dla was...
— Ale cóż to być może? nie pojmuję! przebąknęła dyrektorowa, napróżno usiłując odgadnąć, co na nią spaść miało.
— Chciałam was uprzedzić, mówiła dalej Lacerti: może się da zapobiedz rozgłosowi, może się na to znajdzie jaki ratunek.
— Cokolwiekbądź przynosisz, przerwała Marynka, mów pani!
Lacerti załamała znów ręce.
— Czy pan Volanti wspomniał pani kiedy, że był... że był dawniej żonatym? spytała Laura.
Marynka zbladła jak mur, mowę jej odjęło na chwilę, potrząsnęła głową i słabym głosem przebąknęła:
— Nigdy...
— Żona jego pierwsza, dodała wybuchając Lacerti, z którą nie ma rozwodu, bo francuzkie prawa go nie dopuszczają, przybyła tutaj, szuka go. Samo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/383
Ta strona została uwierzytelniona.