szego wrażenia. Nie chciała przed nią obnażyć swej boleści. Było w niej coś tych posągów greckich, na których cierpienie mistrzowie rzucali zasłonę.
Laura doznała zawodu.
Po chwili dyrektorowa białą rękę ku niej wyciągnęła i szepnęła:
— Dziękuję wam, bo wierzę, że uprzedzając mnie, chcieliście mi oszczędzić boleści... dziękuję wam! Zostaw mnie, proszę, samą, potrzebuję odzyskać siły, namyślić się.
Lacerti odprawiona tak, nie wstawała, chciała koniecznie zostać powiernicą, zasłużyć się, dobyć coś z tej niemej rozpaczy.
— Ale cóż pani poczniesz? spytała. Mogę jej być w czem użyteczną, poczęła cicho. Baron Percival jest dla niej z nadzwyczajnym szacunkiem i uwielbieniem. Każesz, abym mu znać dała?
Dyrektorowa poruszyła się z siedzenia i uchwyciła ją za rękę:
— Ani jemu, ani nikomu! proszę was. Pomocą nikt mi być nie może... Między nim a mną wszystko się rozwiązać powinno. Ludzie zaszkodziliby raczej... Zapobiedz rozgłosowi.
I począwszy to, zatrzymała się:
— Za późno może!
Lacerti śledziła na jej twarzyczce ślady straszliwej boleści, z którą walczyła.
— Nic więc mi pani nie masz do rozkazania? powtórzyła niby się zabierając do odejścia.
— Dziękuję, słabym głosem raz jeszcze odezwała się Marynka, i porzucając Laurę w salonie, weszła nazad do swojego pokoju.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/385
Ta strona została uwierzytelniona.