Wśród tego cwałowania głównym prospektem, nagle posłyszał wołanie za sobą, dopędził go powóz, baron ręką dawał znaki woźnicy, aby stanął.
Musiano się zatrzymać.
Percival spojrzał na niego i nie potrzebował pytać go, wiedział, że Volanti już odebrał list od p. Izaury.
— Odpraw dorożkę, zawołał, siadaj ze mną. Jedźmy do mnie.
Dyrektor, który słowa jeszcze nie mógł wyjąknąć, nie sprzeciwiał się. Z twarzy Percival’a, jakkolwiek zawsze martwą pokrytej maską, przeczytał, że i on jest uwiadomiony o tem co go spotkało.
Zkąd? Jak?
Ogarnęła go trwoga! Wiedziało więc już całe miasto!
Gdy Volanti siadł obok Percivala, dobył głosu i zawołał, nie mogąc się powstrzymać:
— Wiesz...?
Baron głową tylko dał znak potwierdzający. Jechali teraz milczący oba.
Powóz wsunął się w bramę, wysiedli.
Percival podał rękę dyrektorowi i poprowadził go do swojego gabinetu. Volanti padł tu na krzesło najprzód, chwytając się za włosy, potem wypił szklankę wody i grubijańskie przekleństwo z ust mu się wydarło.
— Ale zkądże możecie wiedzieć o tem! krzyknął.
Baron z krwią zimną, bardziej wyrobioną niż rzeczywistą, chodził po gabinecie i nie odpowiedział na pytanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/389
Ta strona została uwierzytelniona.