cia, któreby ich łączyło. Widziała w nim raczej pana, nieprzyjaciela, nabywcę, co ją pragnął wyzyskać, niż męża, towarzysza. Wstręt rosnął z każdą godziną, a w Volantim widać było niechęć, złość niemal za to, że go ocenić, zastosować się do niego, posłuszną mu być nie chciała. Czuł w niej istotę od siebie wyższą i lepszą, a nie ma straszniejszej myśli nad tę, która jest upokorzeniem natchniona.
Marynka myślała jeszcze i płakała, niepewna, jak ma dopełnić to, co postanowiła, gdy na wschodach dały się słyszeć kroki... Pobiegła do drzwi i zamknęła je na klucz, nie chciała się pokazać zapłakana, zrozpaczona, bezsilna...
Jakieś przeczucie zwiastowało jej, że Volanti przybywał.
Wkrótce zapukała służąca, oznajmując pani, iż nie mąż, ale baron w pilnym interesie domagał się koniecznie z nią widzieć.
W Percivalu widziała jedynego przyjaciela, ufała mu.
Prawie bez namysłu odpowiedziała służącej, aby barona prosiła poczekać chwilę.
Nie myślała się nawet ubierać do niego, z pośpiechem przyczesała włosy, umyła oczy, zapięła suknię, narzuciła na siebie chustkę, klękła przed obrazkiem, pomodliła się w duszy i wyszła.
Szła drżąca, chwiejąca się, tak blada i tak widocznie cierpiąca, że Percival nie potrzebował pytać, wiedział, że to z czem przychodził, straszna wiadomość już go poprzedziła.
Rad jej był oszczędzić boleści i wyznania, wstydu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/393
Ta strona została uwierzytelniona.