Nie wiedział co z tego wnosić, ale powiedział sobie, iż prawdopodobnie nic ważnego nie zaszło, a baron nie chciał go niepokoić...
Czekał... czekał tylko, rychło pani Izaura, lub od niej kto do niego się zgłosi.
Nie chciał się krokiem oddalać z domu, aby układu nie przewlec. Przygotował pieniądze, któremi sądził, że wymagania zaspokoi i w gorączce tej oczekiwania, nie mogąc jeść, choć od rana nic nie miał w ustach, nie chcąc spocząć, rzucał się jak zwierz w klatce.
Po kilku godzinach nadaremnego wyglądania, otworzył drzwi, zawołał sługę, dowiadując się, czy listu lub posłańca jakiego nie było, i otrzymawszy przeczącą odpowiedź, czekał znowu.
Dzień prawie upływał w tym nieznośnym stanie niepewności i wyczekiwania.
Już się zmierzchało, gdy dorożka zajechała przed dom i z niej wysiadła Lacerti.
Zamiast iść na górę do pani, zapukała do drzwi dyrektora, który je otworzył, spodziewając się kogo innego, i zobaczywszy ją, rzucił się gniewny.
— Nie mam czasu! zawołał.
— Przepraszam, odpowiedziała wciskając się Laura: nie przychodzę we własnym interesie. Jakaś nieznajoma kobieta, która utrzymuje, że jest waszą pierwszą żoną, na kolanach mnie uprosiła o pośrednictwo w jej sprawie.
Volanti zmarszczył się strasznie, twarz mu krwią nabiegła tak, że się stała fioletową. Zamknął drzwi z trzaskiem za wchodzącą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/397
Ta strona została uwierzytelniona.