dliwy, lecz wymagający pilności i narażający na koszta.
Spiknęło się wszystko na biednego majora. Jednego wieczoru, gdy Juraś przy chorym siedział, chłopak go od łoża wywołał i pokazał łunę na niebie w stronie Berezowicz i Berezówki.
Nie mówiąc nic wujowi, wyrwał się Juraś, siadł na konia i w cwał lecąc przez pola, dopadł na miejsce, gdy już ostatki budowli w Berezówce, gumna i sterty dogorywały.
Przyczyny pożaru nikt nie mógł dośledzić, szkoda była ogromna, a w tym stanie, w jakim majora interesa teraz się znalazły, niepowetowana nieobliczona.
Juraś struchlał z boleści... Choremu trudno było nawet powiedzieć o tem. Podatki zalegały nieopłacone, proces wisiał nad karkiem, pól nie było czem zasiać. Położenie stawało się rozpaczliwem.
Przez kilka dni Juraś, mimo łez, których oczy miał pełne, nie mówił słowa, nie wydał się z tem, co cierpiał. Szło mu o chorego.
W niebytności jego przybyły przypadkiem Żantyr, wygadał się z Berezówki pożarem. Uczyniło to na majorze takie wrażenie, iż tegoż dnia pod wieczór dostał gorączki, majaczyć zaczął, zrywać się z łóżka, i gdy doktór powołany przybył, pomimo leków i najdzielniejszego ratunku, w kilka dni życia dokończył.
Juraś pozostał sam, z kamieniem u szyi, a z niedoświadczeniem swem, nieśmiałością i obawą uczynienia kroku... tak znękany swem nieszczęściem, iż ręce tylko łamał, modlił się i płakał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/412
Ta strona została uwierzytelniona.