stanęła bez mowy, i szybkim krokiem podbiegłszy ku gościowi, ręce obie położyła na ramionach, głosem dziwnym, płaczliwym wołając:
— Juraś!
Chłopak poruszony tak, że mówić nie mógł, rzucił się jej ręce całować. Marynka się rozpłakała, on też łzy ocierał. Scena ta niema tak długo trwała, że świadkiem jej będąca Zosiczowa, obawiając się omdlenia, podała wody Marynce.
Ocuciła się wnet, zobaczywszy ten ruch Marynka, i żywo weszła do saloniku, prowadząc za sobą drżącego i czapkę gniotącego w ręku Jurasia.
Żadne z nich nie umiało ust otworzyć...
— Przybyłem, przybyłem tu... począł się jąkać Poterski: wprzódy nie było podobna Bóg widzi, pośpieszałem jak mogłem. Niech pani wierzy...
— Nie pisaliście nic! Major! odezwała się Marynka.
Na wspomnienie wuja, Jurasiowi łzy się zakręciły w oczach, spuścił je, zamilkł.
Marynka ulękła się tego wyrazu twarzy i braku odpowiedzi.
— Major? powtórzyła z wyrazem przestrachu... mów pan!...
— Wuj, chorował, bardzo chorował ciężko.
Poterski nie mógł dokończyć.
— Lepiej się ma?
Nie było odpowiedzi. Juraś oczy trzymał wlepione w podłogę.
Marynka ręce załamała.
Zrozumiała, że już nie żyje, brak odpowiedzi na listy był wytłómaczony.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/427
Ta strona została uwierzytelniona.