Obawiała się już badać więcej. Widziała Poterskiego tak pognębionym, strapionym, że choć cierpiała sama, rada była go pocieszyć.
Zosiczowa weszła tymczasem przynosząc światło, Marynka z trudnością mogąca się już utrzymać na nogach, siadła, wskazując gościowi miejsce przy sobie.
Teraz dopiero mogła się ona jemu, on jej przypatrzyć.
Juraś, oprócz tego, że nieco zmężniał a ostatnie miesiące wyrazem wielkiego cierpienia twarz mu napiętnowały, mało zmienił się zresztą. Po tych wszystkich ludziach, jakich widywała Marynka, do których była nawykła, to dziecię wsi, tak prostoduszne, tak niewyuczone niczego, tak dziko wyglądające jakoś a naturalnie, uczyniło na niej wrażenie zjawiska przypominającego lata dawne, łąkę, kwiaty, lasy, wioskę, świat zupełnie inny.
Po ludziach, którzy postawę, ukłon, uśmiech, ruchy mieli według pewnych prawideł wystudyowane, którzy nie byli sobą, ale czemś sztucznie wyrobionem i fałszywem, Juraś się jej wydał czemś anielskiem. Opalony, niezgrabny, niezręczny, przynosił z sobą coś ludzkiego, przy czem miejskie postacie na lalki wyglądały. Czuła, że z tych ust poczciwych wyjść może tylko to, co serce podda, co myśl zrodzi, bez rachuby żadnej, bez przystrojenia kłamliwego.
Przypomniała sobie rozmowy z nim w Berezówce, uczucie jakie wówczas w niej obudzał, i niewygasła nigdy sympatya dla niego z całą siłą wróciła, silniejsza może niż była niegdyś.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/428
Ta strona została uwierzytelniona.