jej, że nie potrafi zdobyć się na wesołe nuty, na dźwięki, które stanowi duszy kłam zadawały.
Walczyła z sobą, zaczęła nucić, rozpłakała się, porzuciła nuty, wróciła do nich, i po godzinie może pasowania się, zaczęła w końcu śpiewać jak machina. Dopiero wyraz bólu i namiętności poruszył ją, opanował, i dawna potęga głosu powróciła.
Sztuka, ten demon wszechmocny, znowu ją ujęła w ramiona, i po nad ziemię uniosła; zapomniała o wszystkiem
Pieśń płynęła srebrnym strumieniem, a łzy niedopłakane, bezwiedne toczyły się po twarzy, i tak ją cicho wchodzący Juraś zastał, zatrzymując się w progu, przelękły.
Wydała mu się natchnioną, czy obłąkaną, a straszną jakąś... Wrósł w ziemię, nie śmiejąc się ruszyć.
Marynka dopiero skończywszy śpiew, zobaczyła go przy ścianie, w progu, na straży... Rzuciła się na krzesło i widok smutnego chłopca, który mógł ją posądzić o brak uczucia, o jakąś zabawę z dobrej woli, zarumienił wstydem jej lice.
Dziwisz się pewnie, słysząc mnie śpiewającą? odezwała się, nie prawdaż? Myślisz może, iż się bawię? O, nie! to mój chleb, a ja na chleb zarobić muszę. Płaczę a śpiewam... taka dola moja.
Juraś milczał. W duszy swej wyrzucał sobie, że on niedołężny, nie mógł jej wyswobodzić od tego śpiewu i męczarni.
Zbliżył się, pocałował ją w rękę i uciekł.