Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/443

Ta strona została uwierzytelniona.

stała być kobietą, męczennicą, była na chwilę artystką.
Boleść wewnętrzna zdawała się jej nowe dawać siły; nigdy się nie wydała namiętniejszą, nigdy cudownej piękną i bardziej panią.
Przeciwnicy nawet przyznawali jej to znamię szlachetności jakiejś, dystynkcyi, którego inne śpiewaczki nie miały. Ani twarz, ani postawa nie zdawały się jej nadawać tej cechy, piętnowała ją dusza. Uniesienie było ogromne, powodzenie nadzyczajne. Zgadzali się na to wszyscy, że przyszła trupa nie mogła się obejść bez tej gwiazdy, że stracić ją byłoby niepowetowaną szkodą.
Pieniężny obrachunek koncertu przeszedł także najśmielsze oczekiwania; po nim jednym można było cierpliwie czekać kilka miesięcy na otwarcie teatru, a tyle osób wymagało powtórzenia, iż śpiewaczka mu się oprzeć nie mogła...
Dwa te wystąpienia na dosyć długi czas czyniły ją niezależną, spokojną, dozwalały nawet Jurasiowi dać coś na budowę i ulepszenia w Berezówce.
Juraś, któremu bilet dano, pierwszy raz w życiu rzucony w ten ogień, dobrze że w nim nie oszalał. Powrócił, jakby po jakiemś widzeniu, ekstazie, czemś nieziemskiem i nieprawdopodobnem.
Ludzie, których tu widział, stroje, zapał, namiętność, szał, krzyki, muzyka, upoiły go i przestraszyły.
Pytał się sam siebie powracając do domu, czy w takim ukropie żyć, wytrwać można i na zbawienie zasłużyć. Ex-kleryk miał to zawsze na baczeniu, i smucił się, bo czuł w tem coś szatańskiego, a tu jego