Pobiegła Lacerti, która najmniejszemi nie gardziła sposobami szkodzenia i przeszkadzania, postarała się o to najprzód, ażeby rola, w której śpiewać miała Marynka, jak najmniej przypadała do natury jej głosu i talentu.
Marynka nie odrzuciła jej, choć widziała trudność, uparła się ją zwyciężyć. Powodzenia jej dawniejsze trochę ją uspakajały, rachowała na zapał, który ją był powinien ogarnąć i dać jej siłę.
Pomijając to, że w sali rozsadzić miała Lacerti oddanych sobie sykaczy, wpadła jeszcze na pomysł prawdziwie szatański. Wiedziała, że trudno było onieśmielić Marynkę, iż w charakterze jej było, zrozpaczonej podnosić się z potęgą niezmierną.
Szukała środków sparaliżowania rywalki, przestraszenia jej czemś, zadania ciosu, któryby głos i odwagę odjął, i znalazła w głowie coś tak dziwnego, tak ohydnego razem, tak trywialnego, że pomysł podobny tylko w takiem jak jej sercu i fantazyi, mógł się zrodzić. Znajoma i poprzyjaźniona z całym teatralnym światem, była w bardzo poufałych stosunkach z kilku aktorami, celującymi w sztuce przerabiania swych fizyognomij i postaci, na to co chcieli.
Mówiła sobie, że gdyby Marynka wychodząc na scenę, ujrzała tuż w loży zmartwychwstałego Corsiniego i widmo Volantego, musiałoby ją to przerazić.
Panowie Alfred i Jules komicy, którym ten figiel zdawał się bardzo zabawnym, podjęli się ugrymować doskonale. Obaj oni znali Corsiniego i Volantego, i zaręczali, że postawę, minę, strój, do złudzenia wynaśladować potrafią.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/458
Ta strona została uwierzytelniona.