Z prędko gotowego stroju i wszystkich przyborów potrzebnych znający teatr łatwo wnieść mogli, że Laura rachowała na to, co się stało, czekała tylko omdlenia i gotowała się do wystąpienia w zastępstwie.
Zamiast tryumfu, którego się mogła spodziewać, jako improwizująca swą rolę, Lacerti znalazła się w następnych aktach w obec publiczności usposobionej jak najgorzej. W sali powtarzano uparcie, że ona była sprawczynią nierozwikłanego, tajemniczego zamachu. Jest rzeczą pewną, że ludzie w gromadach zebrani, gdy po nich prąd jakiś przeleci, łatwo się mu ująć dają i unoszą się aż do namiętności. Zaraźliwem staje się usposobienie mass, i jednostki podniecone niem zdobywają się na odwagę, którejby pojedynczo nigdy nie miały.
Gdy raz zaczęto szemrać przeciw Laurze, a ktoś szepnął:
— „Wyświstać ją!“ poszło hasło to po sali jak iskra elektryczna. Chciano pomścić biedną litwinkę.
Po wielkiej aryi, która miała się zamknąć oklaskami, świst z loży dał się słyszeć przeraźliwy, i natychmiast spotęgował się do wrzawy i hałasu niesłychanego. Stukano nogami, sykano, świstano, śmiano się.
Lacerti z razu jak ukąszona wyprostowała się dumnie, podniosła głowę wyzywająco, chciała brawować. Spodziewała się obrońców, lecz wprędce gniew zamienił w trwogę, krzyknęła, zakryła oczy i uciekła ze sceny. Pośród hałasu okrutnego musiano po raz wtóry zapuścić zasłonę. Niepodobieństwem było ciągnąć dalej, dyrektor łamał ręce z rozpaczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/463
Ta strona została uwierzytelniona.