Tegoż dnia po południu nadjechał doktor, który tu raczej dla badania choroby i własnej ciekawości, niż w nadziei pomożenia nieszczęśliwej przybywał.
Marynka była już do niego nawykłą. Wzrok jego miał siłę jakąś magnetyczną, która na nią wielki wpływ wywierała. Uspakajała się przy nim, umiał z nią tak prowadzić rozmowę, iż się myślom rozbujałym nie dawał ciągle w różnych kierunkach przerzucać.
Udawało mu się czasem ją prawie do przytomności przywieść i utrzymać czas jakiś, lecz nie trwało to długo; po wyjeździe jego obłąkanie dawne wracało.
Doktor był jednym z tych ludzi, którzy dla nauki i doświadczenia nie wahają się ani siebie, ani chorego poświęcić.
Od dawna miał on na myśli pewną próbę, lecz resztka jakiegoś politowania wstrzymywała go od jej wykonania.
Zdawało mu się, że silne jakieś wstrząśnienie podobne do tego, które spowodowało chorobę, uleczyćby ją mogło. Wiedział zarazem, że próba, któraby się nie powiodła, mogła chorej stan nietylko pogorszyć, ale ją o życie przyprawić. Walczył z sobą i tą pokusą eksperymentu, która u adeptów nauki dochodzi czasem do namiętności.
Ile razy był w Berezówce, brała go chęć niezmierna rozpoczęcia doświadczenia, potem obawa jakaś i litość wstrzymywała. Odkładał to na później, a odłożywszy, sam sobie wyrzucał słabość.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/478
Ta strona została uwierzytelniona.