Sofizmatami starał się przekonać, że wahać się było występkiem przeciwko nauce, której powinien był służyć więcej niż chorym. W jego przekonaniu chorzy byli tylko egzemplarzami przeznaczonymi do doświadczeń; nie szło o nich, ale o zdobycie nowych dla medycyny faktów. Tu właśnie nastręczała się zręczność przekonania się, iż podobny stan obłąkania mógł być wielkiem wstrząśnięciem wyleczony, tak, jak był niem spowodowany. Nie były przykładnemi podobne uzdrowienia, chociaż w nich większą rolę grał przypadek niż umiejętne zastosowanie zasady.
Dnia tego Babski właśnie znalazł swą pacyentkę w takim stanie, który mu się zdawał najwłaściwszym do uczynienia próby. Rozpoczął z nią rozmowę, i jak zwykle, Marynka, w obec mniej znajomego, zachowała się tak, jakby resztka przytomności, wstyd jakiś, nakazywał jej smutny stan ukrywać.
Mówiła z doktorem o rzeczach obojętnych, z pewnym ciągiem i nie wtrącając nic niedorzecznego. Lekarz znajdował ją tak dobrze, iż nie wahał się już z tego korzystać.
Na chwilę odstąpiwszy od niej, szepnął pani Żabińskiej, ażeby mu dała w jej ręku będącą, nadesłaną tu urzędownie metrykę zgonu Volantego.
Posłuszna lekarzowi jejmość, natychmiast dobyła ją z komody, i wcisnęła do ręki.
Doktor usiadł przy swojej pacyentce.
— Znajduję panią dziś daleko lepiej niż ostatnim razem, rzekł, ciągle patrząc jej w oczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/479
Ta strona została uwierzytelniona.