Idącą tak powoli matka zobaczyła z tylnych drzwi folwarku i żywo rękoma ją ku sobie wabić zaczęła.
Nie było już sposobu. Marynka pędem się ku niej puściła i w objęcia jej padła...
Obie były strwożone — milczące.
— Jeszcze są? szepnęła Marynka.
— Ani myśli się ruszać — rzekła matka. Nie ma się co dziczyć, trzeba wyjść... Nie zje przecież Francuz, ani gwałtem nie porwie. Inaczej się go nie zbędziemy.
Postanowiono więc, że Marynka do gościa wyjść będzie musiała. Rodziła się ztąd niezmiernie zawiła kwestya — ubrania. W Berezówce nie widując nikogo, matka i córka odziewały się nie ubierały. Do kościołka w Berezowiczach, gdzie były jak w domu, pomiędzy swoimi, narzuciło się chustkę na ramiona, więcej nie było potrzeba. W dni świąteczne, Bogu na chwałę brało się suknię nowszą...
Ale dla obcego człowieka, dla wybrednego Francuza, żeby mu nie dać powodu do wyśmiewania ich ubóztwa — należało się ustroić. Dziwulska to czuła, dziewczę przeczuwało....
Nie było się w co ubrać — niestety! Ubogi zapas obu kobiet czynił strój po prostu niemożliwym... Dziwulska myśląc o tem, łzy miała na oczach. Nie mówiły z sobą, ale się rozumiały i Marynka, jakby odpowiadając na to, co matka myślała, odezwała się pośpiesznie:
— Przyczeszę włosy i wepnę kwiatek... włożę białą sukienkę i podpaszę wstążką siną... no — i pończochy cienkie, które mama zrobiła, i — już trzewiki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.