— Dajże mi pani głos posłyszeć, bo spodziewam się, że przez ten czas...
Bez najmniejszego wahania, dziewczę poszło do klawikordu, wyszukało włoską piosenkę, która się w nutach Volanta znajdowała, rozłożyło ją i śpiewać poczęło...
Mimo całej swej naiwności i prostoty, Marynka wiedziała dobrze, że w tej piosence głos jej z całą swą giętkością i wdziękiem występował. Rozgorączkowanie trwające jeszcze, dało jej męztwo, i bez tremy, śmiało, z całą siłą, zanuciła cudną canzonę...
Francuz spodziewał się wiele, ale nigdy takiego postępu jaki znalazł, tak nadzwyczajnego wyrobienia, takiej czystości intonacyi i siły...
Major patrzący na niego dostrzegł osłupienia i podziwu.
Nie umiał się Francuz ukryć z niem... Słuchał i zachwycał się...
Marynka, jakby wdrożona do występowania śpiewała z całą swobodą i pewnością rutynowanej artystki...
Matka, która piosenkę tę wielekroć słyszała i lubiła ją, uważała, że nigdy jeszcze tak jej nie śpiewała...
Gdy ostatnią strofkę dokończyła Marynka i wstała, Francuz w szerokie dłonie uderzył...
— Cudownie! zawołał zapominając się: w ciągu roku będziesz pani skończoną śpiewaczką koloraturową... Nie wątpię o tem...
Zwrócił się z rodzajem wyrzutu do matki...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.