Chłopak był najpoczciwszy, pracowity, chętny do wszystkiego, z sercem złotem, lecz bez woli, bez odwagi pokierowania sobą, — jakby zahukany i strwożony.
Wuj zaczynał już myśleć, że może go niepotrzebnie wziął z seminaryum, które dla niego było właściwszem; lecz nie rozpaczał jeszcze, iż zrobi z niego człowieka.
Juraś był przystojnym młokosem dochodzącym lat dwudziestu, dobrego wzrostu, dosyć silnej budowy, pięknych oczów ciemnych, twarzy miłej — lecz choć się po cywilnemu nosił, i musiał już nawet konno jeździć, suknia kleryka, której przez lat kilka nie zrzucał, wypiętnowała się na nim... Miał ruchy, postawę, obejście się tak wybitnie seminaryjskie, że, jak mówił major — chciało się albo mu w kark dać pięścią, albo go w rękę całować.
Oczy spuszczał ciągle w ziemię, stawał nieco przygarbiony, z taką pokorą jakąś, mówił tak cicho i tak dobranemi wyrazami — kłaniał się i chodził tak po księżemu, że nawet gdy spencer na sobie miał, zdało się widzieć na nim sutannę...
Przyprowadzało to do rozpaczy majora, i byłby się gniewał na Jurasia, gdyby na poczciwego chłopca można się było pogniewać, i gdyby Kulwisz w ogóle gniewać się umiał.
Klął i łajał okrutnie — ale nikt go się w domu nie obawiał, zdaje się, że ani Juraś nawet.
Przez drogę z Berezówki do Kąta major rozmyślając o wszystkiem co go spotkało, co na niego spadało, co się gotowało, myślą potrącił i o Jurasia tego nieszczęśliwego...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.