Na gruncie nieco wilgotnym, poczciwe te olchy cudów dokazywały, rosły jak na drożdżach...
Niektóre z nich staremi już znalazł major, i te jak najdroższą pielęgnował spuściznę po przeszłości, lecz obok nich młodsze, które on sam podosadzał strzelały w niebo i swym ciemnym liściem sklepienie nad kawałkiem ogrodu rozwieszały. Kulwisz w olszynie nad sadzawką i strumieniem sam sobie porobił ścieżki, postawił ławki, brzeg lasu ustroił nie wymyślnemi ale bujno rosnącemi kwiatami i pysznił się tym — parkiem swoim.
Porządek w całym Kącie był po żołniersku utrzymywany, czystość, której ludzie się wydziwić nie mogli. Kulwisz opowiadał, ile go pracy kosztowało wdrożenie ludzi do zaniedbania i brudów przywykłych, aby nigdzie, nawet tam gdzie zajrzeć trudno, śmiecie i nieład nie postał.
Teraz szło tu już jak w zegarku... Major też sam pracował około tego nawet własnoręcznie.
Nowy dworek, według własnego planu majora wystawiony z drzewa dobranego, przez cieślów mistrzów w swem rzemiośle, wyglądał jak pańska fantazya jakaś... Świecił się i zdawał zalotnie uśmiechchać.
Wewnątrz było skromnie, ale czysto, — każda rzecz na swem miejscu, wszystko z sobą harmonizowało... Dosyć obszerna izba gościnna, alkierzyk, pokój sypialny majora, gościnny, który teraz Juraś zajmował — apteczka, składzik — z sienią całe domowstwo stanowiły. Tuż, osobno stała schludna kuchenka i nieco opodal gospodarskie budowle, równie porządne jak dworek...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.