Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Biedę majora wybiegające psy powitały wesołem szczekaniem, a w ganku stał już Juraś, słuszny, chudy trochę chłopak, uśmiechający się z dala wujowi. Od stajni biegł już parobczak po konia.
Przez okno bawialnego pokoju widać było ogień suty, który palił się na kominie, czekając na przybycie gospodarza, bo Kulwisz bez komina żyć nie mógł.
Juraś pochyliwszy się chciał wuja w rękę pocałować, ale major mu ją wyrwał i w głowę go cmoknąwszy, począł głosem wesołym.
— Chodź-no ze mną do izby, chodź, bo ani się spodziewasz, co ci to ja za nowiny przywożę... Spadł ciężar na mnie, ale i ty się od niego nie wykręcisz...
Razem weszli do izby, major się rozbierał i ręce zacierał.
— Historya z tysiąca nocy, powiadam ci — odezwał się śmiejąc... Wiesz kto mieszka w Berezówce?... ba! jużci choć słyszałeś?
Zapytanie to rzucając, major sobie fajkę nakładał i na siostrzeńca nie patrzał, nie dostrzegł więc, że chłopiec upiekł raka...
Rak zaś ten pochodził z trochę zamąconego sumienia, bo Juraś w kościele (co sobie wyrzucał) widział Marynkę — i... dziewczę mu z pamięci wyjść nie mogło, choć modlitwą odpędzić się starał pokusę szatańską.
O tem wszystkiem wuj wcale nie wiedział i ciągnął dalej:
— Córka Dziwulskiej z pierwszego małżeństwa Marynka Burczakówna ma anielski głos, ale tak rarytalny jakiś i osobliwy, że sprowadził Francuza,