Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie uwierzy pan, — rzekła poufnie, zwieszając główkę smutną, jak to boleśnie opuszczać te miejsca, w których się żyć poczęło... Mnie się zdawało zrazu, że ja to przetrwam mężnie — ale... dziś... tak się serce ściska... A biedna mama...
— Więc dla czegoż jechać koniecznie? — spytał naiwnie Juraś.
— Cóż robić! Takie już przeznaczenie... Trzeba! trzeba!
Westchnęli oboje...
Marynka czuła, że ma przed sobą niezmiernie z nią sympatyzującego młodzieńca.
— Powiadają, że z tego śpiewania ma być coś wielkiego!
Nagle przerwała sobie trzpiotowato:
— Gdzie pan tu będziesz mieszkał? doprawdy nie wiem...
Ja także nie wiem, gdzie mi wujaszek naznaczy...
— Mamy pokój, jest ciepły... rzekła Marynka, mój... także znośny, ale ciasny... Pan będziesz się musiał inaczej pewnie zagospodarować i urządzić...
— Ale ja nie tknę... przerwał odgadując obawę Juraś, i rękę przyłożył na znak zapewnienia do piersi.
Zadumała się Marynka...
— Wystaw pan sobie — rzekła — dano nam wszystkiego miesiąc czasu do wybrania się, a potem, to będzie najtęższa zima... Musimy jechać!
— Możnaby poczekać do wiosny — odparł Juraś.
— A! niemożna! niemożna! odezwała się Marynka: ten Francuz tak nagli, żeby czasu nie tracić...
W ciągu najobojętniejszej tej i krótkiej rozmowy, jak się stało, że się oczyma porozumieli, głosem