Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Rózia pierwszy raz w życiu z gniewem prawie.
— Radbym wiedzieć czem?
Rózia nic nie odpowiedziała i jak szalona zbiegła ze wschodów, drzwi za sobą zostawując otwarte. Maleparta nie miał czasu jej gonić, nie wstrzymał, bo nawet może ucieczki się nie spodziewał tak śmiałej. Odwrócił tylko głowę i osłupiały poglądał. Ona tymczasem biegła z kamienicy na ulicę, jak stała, nędznie ubrana, bez pokrycia głowy, bez płaszcza, w jednym kaftaniku domowym.
Już miała wynijść na ulice, gdy oko w oko spotkała się z pięknym nieznajomym i cofnęła się krokiem. On ją poznał i przeląkł się tej kobiety, co bezprzytomna, jakby po śmierć do rzeki leciała. Rózia postrzegła go, i nagle z odwagą jakiej nigdy nie miała, pochwyciła za rękę.
— Na Boga ratuj mnie!
— Co się stało?
— Matka moja kona! księdza woła — a ten — a on — ach! nie ma komu zawołać księdza, nie ma czem go opłacić, nie będzie czem odprawić pogrzebu. Ona nie będzie miała modlitw nawet za duszę i trumny! On nic nie da!
Wołała jak obłąkana, nieznajomy patrzał na nią i bolał widocznie.
— Oto wszystko co mam przy sobie — rzekł sięgając po worek i odpinając spinkę od żupana kosztowną — weź to. Ja po księdza pójdę.
Rózia ani się na chwilę nie zastanowiła nad tem co czyniła, schwyciła worek i spinkę i patrząc na nieznajomego, spytała:
— Zna cię moje serce, ale powiedz jak się zowiesz? oddam ci ten święty dług, oddam! Choćbym go po śmierci odnieść ci miała! Cale życie wdzięczną będę, ach! od okropnej uwalniasz mnie niespokojności! Idź po księdza do fary i spiesz się na Boga, spiesz się: zmiłuj się nad biedną matką moją! Ja powracam do niej. Ale wprzód, twoje imię?
— Stanisław Górski.