Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Rózia już była na wschodach i wracała na górę, Maleparta jeszcze siedział nad stołem, gryzł koniec pióra i mruczał coś pod nosem.
— Już z powrotem? — zapytał szydersko. Ale żona nic mu nie odpowiedziała i poleciała do łóżka matki. Gdy ją ujrzała wdowa, pochwyciła w swoje objęcia i długo milcząc trzymała.
— Dziecię moje, rzekła, ja czuję że umrę, Bóg łaskaw dał siły na ostatnich chwil kilka. Posłuchaj co ci powiem: — W ciężką zaprzęgnięta jesteś niewolę, mąż twój, Boże mu odpuść, tyranem twoim, on mi zgon przyspieszył; ale nie przeklinaj go i nie życz mu złego w sercu swojem, nie draźnij go uporem i złością, zwyciężaj dobrocią, kochać go nie możesz, szanuj i bądź posłuszna. Widzę oczyma duszy mojej, że będzie ci kiedyś lepiej na świecie. — Bądź cierpliwa i powtarzaj w ciężkich chwilach, co Jezus mówił gdy cierpiał: Stań się wola twoja Panie!
To mówiąc ucałowała córkę w głowę, podniosła się nieco i modlić zaczęła.
— Przygotowuję się na śmierć, rzekła, całego życia mało na tę jednę chwilę! Wiek by się trzeba gotować.
Rózia ciągle płakała, a matka już z pogodnem czołem modliła się spokojnie.
Powolnie otwarły się drzwi i ukazał się ksiądz. Staruszka odetchnęła wolniej, skłoniła głowę i skinęła na córkę, aby wyszła. Ksiądz proboszcz od fary sam z nią pozostał, i długa chwila dla Rózi upłynęła, nim znowu wejść jej dozwolono, aby ze łzami w oczach patrzeć na ostatnią matki komunją. Po przyjęciu jej, wdowa niejaki czas uspokojona pozostała, potem przeżegnawszy się, wzięła księdza za rękę i rzekła:
— Ojcze mój, pozostań jeszcze chwilę, chcę pożegnać zięcia przy tobie: Róziu, zawołaj tu męża.
Rózia zawahała się wychodząc, ale stanowcze wejrzenie matki, zmusiło ją do spełnienia rozkazu. Weszła do komnaty męża, co ciągle jeszcze nad papierami siedział z piórem za uchem.