Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Matka moja — ozwała się.
— Cóż tam znowu z twoją matką? — zawołał Maleparta.
— Chcę się widzieć z tobą.
Podniósł głowę, wytrzeszczył oczy, namarszczył brwi i spytał:
— A toż czego? Nie mam do niej interesu.
— Ona kona — ona chce —
— Nie wiem czego jeszcze może chcieć odemnie!
— Więc nie pójdziesz?
Maleparta wstał z niechęcią, założył pióro za ucho i szybkim krokiem poszedł ku alkierzowi chmurny.
Na widok jego, stara podniosła się na łóżku z rozognionem obliczem, wlepiła oczy jeszcze żarzące, i wziąwszy córkę za rękę, ozwała się, dobywając ostatka głosu:
— Słuchaj, między mną a tobą i Bogiem com od ciebie wycierpiała, przebaczyłam ci na świętej spowiedzi, zapomniałam wszystkiego! Oto córka moja, twoja żona: dwakroć mi ciężej umierać, że ją w twem ręku zostawiam! Ale Bóg mnie woła! — Słuchaj: — Jeźli dla niej nie będziesz lepszym jak byłeś, jeźli nie przestaniesz ją męczyć, znęcać się nad nią, jak znęcałeś nademną — jeźli ci nie straszny sąd Boży i piekło, człowiecze, lękaj się matki umarłej. Z tamtego świata przyjdę cię dręczyć za córkę i mścić się nad tobą. Uproszę u Boga, że mnie ześle, abym chodząc krok w krok za tobą, grzechy ci twoje przypominała. — Z tamtego świata, ja z ciebie nie spuszczę oka i wymodlę u Boga karę na zatwardziałego. Pamiętaj.
Maleparta pobladł, posiniał, zadrżał, ale nie ze strachu, ze złości tylko że go tak zuchwale w obliczu obcego napominano; potem zgrzytnął zębami, splunął wzgardliwie i wyszedł z alkierza. Rózia zachodząc się od płaczu, rzuciła na ziemię, a ksiądz ukląkł do modlitwy nad konającymi, gdyż stara wysilona, widocznie życie kończyła.
Wśród ciszy, przerywanej płaczem córki, powolnie odzywał się głos kapłana spokojną odmawiający mo-