— A to bardzo dobrze. Niechże ja już nie wiem o niczem. Żonę mi tylko potrzeba gdzie przeprowadzić.
To mówiąc poszedł po Rózię, która bezwładna, bezprzytomna, dała mu się powieźć gdzie chciał.
Pogrzeb z wielkiem podziwieniem mecenasa odbył się nie tylko przyzwoicie, ale nawet prawie wspaniale. Pani Mrozicka za lepszych czasów miała znajomych, przyjaciół, co teraz gdy umarła przypomnieli sobie, że ją znali i kochali. Wszystkie zakony towarzyszyły obrzędowi, mnóstwo ludu ciągnęło się za wozem żałobnym, katafalk był wspaniale ubrany, kościół kirem obity i światła mnóstwo.
Wszyscy myśleli, że Maleparta zdobył się na taki pogrzeb matce swej żony, i on się tego nie wypierał, dziwiąc w duchu, jakim sposobem tak kosztowny urządzono pogrzeb. Rózia nawet nie pojmowała tego co widziała, choć za łzami nie wiele zobaczyć mogła. Po głowie mecenasa chodziła niespokojna myśl, czyli żona utajonych jakich na to pieniędzy nie użyła, a jak on powiadał, nie zmarnowała. Nie mógł jednak nic dojść.
Za wozem żałobnym szedł w czarnym stroju, ze spuszczoną głową, jeden tylko człowiek. Był to pan Stanisław Górski, który i pogrzeb ten cały swoim kosztem sprawił.
Rózia postrzegła go raz, ale w tej chwili nic nie pojęła, nic nie zrozumiała, nawet mu wdzięczną być nie potrafiła. Wszystkie jej czucia i myśli były przy zmarłej matce.
Po śmierci pani Mrozickiej, Maleparta zajął dla siebie, jak obiecywał, izbę większą, a żonę umieścił w alkierzu, niezważając na to wcale, że świeżą jej boleść ciągłym widokiem miejsca, w którem umarła matka, powiększał. Żal jednak Rózi nie był jednym z tych krótko trwałych, co pragną roztargnienia i szukają rozrywki. Ona nie odpędzała wspomnienia matki, ale szukała go i wywołując cień jedynej osoby, co ją w życiu kochała, z nim w duszy swej dnie całe trawiła.
Dla niej teraźniejszość nie miała żadnych powabów,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.