żadnego wdzięku. Niewolnica, uciekała w swobodną przeszłość i wspomnieniem jej się pocieszała. Maleparta był dla niej jak dawniej obojętnym i zimnym, ona dla niego uległą i posłuszną. Nie widywali się chyba rzadko, nie mówili z sobą chyba z koniecznej potrzeby. On i teraz nie postarał się niczem uprzyjemnić jej życia, dozwalając biednej Rózi w wyszarzanych, panieńskich jeszcze chodzić sukienkach, schnąć w niedostatku i głodzie. Nie pokazywał jej przed nikiem, i najsurowiej zakazano jej było, wychodzić nawet, gdy głos obcych w przyległej izbie słyszała.
Kiedy gwałtowna boleść po stracie matki uśmierzyła się trochę, Rózia zaczęła doświadczać bardziej niż kiedy ciężkich nudów. Brakło jej zatrudnienia, namiętności, celu w życiu, w próżnem sercu i niezajętej głowie szumiały myśli jak wiatry po stepach. Poczęła znowu zbliżać się do okna i choć poglądać na ten ruchawy świat, z którego wyłączona była na zawsze.
Bawił ją ruch miejski, wrzawa uliczna, wszystko aż do swawoli chłopców co tak raźnie i wesoło skakali nadzy i odarci. Może i co innego ciągnęło ją do okna. Często bowiem przed niem przechodził się pan Stanisław i patrzał na bladą twarz młodej kobiety z uczuciem politowania i zajęcia. Ten jeden, którego zdawała się zajmować, zajmował i ją nawzajem. Za jego litość, (bo litości tylko domyślała się) płaciła wdzięcznością; nie raz pomyślała, że miło by jej było zbliżyć się do niego; ale jak? Czujność Maleparty czyniła zbliżenie to prawie niepodobnem, bo nawet do kościoła samej nie wolno było wyjść Rózi, a biedna często nie mając ubrania stosownego, nie śmiała się na ulicy pokazać.
— Gdyby on mnie tak postrzegł? myślała, wybladłą, w podartej sukni, mógłże by myśleć o mnie, interesować się mną, on co dzień w dzień widzi tak piękne, wesołe i bogato strojne kobiety!
I stokroć zazdrościła Rózia ubogim mieszczkom co w niedzielę wystrojone szły do fary. — Ona obwinięta płaszczykiem, na ranną tylko mszą się wciskała,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.