Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

renomowanym mecenasom, nosili stołki za ichmość deputatami, ścierali połami błoto ze wschodów przed jaśnie wielmoż. marszałkiem, aby gdzie po drodze schwytać za ogón choć maleńką jaką sprawę. Byli to patronowie bez spraw et per consequens bez chleba. Ale niech no się im sprawa w ręce dostała! Wówczas z maleńkiej, malenieczkiej, nic nie znaczącej, rosła w olbrzymie proporcje, przybierała rozmiary nie widziane, przestraszające; rozpadała się na kategorje, rozciągała na mnogie lata, i klient nieszczęśliwy, uplatany, końca jej nie doczekał.
Ci ichmość patronowie czatowali tu na przesmyku na przechodzącą szlachtę ubogą, skąpą, bojaźliwą, co nie chciała lub nie umiała dobić się do wysokich progów sławnych i wziętych mecenasów lubelskich; a schwytawszy pastwę potrzebną, już się więcej nie ukazywali pod wschodami; miejsce ich było na górze. Nie jednego potem w rok, we dwa widziano ciągnącego za sobą długą delją amarantową, lub ogromną niedźwiednią karmazynem pokrytą! Natomiast biedny szlachciura co się w jego dostał łapy, wyciągał rękę po jałmużnę we drzwiach i opowiadał schrypłym głosem cierpliwym słuchaczom cały swój nieszczęśliwy proceder, co go osadził na bruku i z torbami wyprawił.
W ciemnem zagłębieniu framugi, kilku obrosłych, barczystych, posępnych twarzy, błyszczących oczu, stało ludzi. Mówili cicho, a źrenice ich blask jakiś złowrogi rzucające, zwracały się niespokojnie, to na wschody, to na drzwi, jakby kogoś wyglądali, jakby czekali na kogoś. Odzienie ich było barwą ubóstwa, co gorzej nierządu i rozpusty; całe w plamy, w dziury, w nieforemne łaty. Na jednym kubrak, opończa na drugim, giermak stary na innym.
Na przodzie jakby wódz tej garstki ludzi, z bezwstydnem wejrzeniem, ręką na szabli długiej i prawie prostej o żelaznej rękojeści, o pochwach czarnych skórzannych, z głową w górę zadartą, olbrzymim wąsem czarnym, zakręconym na obie strony twarzy, stał wysoki mężczyzna, w płaszczu cudzoziemskiego kroju na