Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

chając w czerwone przemrożone, długie, brudne i atramentem powalane palce, raz i drugi rzucił okiem na tych ludzi; pokiwał głową, skrzywił usta i szepnął jednemu z patronów bez spraw co to stali niedaleko niego:
— Niechybnie dziś sądzić się musi jakaś sprawa szkaradna — jakieś mysterium iniquitatis wynijdzie na wierzch: patrz waćpan tych ludzi! to to mosanie jak wrony na słotę, nie jawią się chyba przed jakiemś djabelstwem. Są to cygańskie świadki!
Patron pokiwał głową i wnet zwyczajem swoim i towarzyszów, zwrócił oczy na drzwi, zkąd czatował przybycia upragnionej sprawy, i marzonego od lat dwóch klienta.
Ale miasto niego ukazało się wcale co innego. Ruch wielki na placyku przed gmachem ratuszowym, ruch u drzwi, ruch na wschodach, palestra się szykuje i ściska, zostawując szeroką drogę między sobą, ciżba rozstępuje, czapki zmiatują z głów, rozmowy ustają, hałas i wrzawa ucicha.
Marszałek trybunału przyjechał. Ciągnęła go karoca sześcią koni karych zaprzężona, cała malowana i złocona. Koło niego hajduki, kozaki, pachołkowie, pazie, dworzanie, przyjaciele, krewniaki, wojsko nadworne, czereda darmozjadów, słudzy. Zaledwie poważna landara przestawszy się na pasach kołysać, stanęła u drzwi, już oczyścili mu do przejścia zaklapaną błotem ścieszkę, już rozepchnęli lud. — Jaśnie wielmożny, pan z panów, możnej i sławnej rodziny potomek, jeden z senatorów Rzptej, ukazał się z powozu, podtrzymywany pod ręce przez dwóch barczystych hajduków. Na głowie jego chwiała się ogromna sobola czapka, z wierzchem aksamitnym: z pod niej ukazywała się twarz pięknych, szlachetnych, arystokratycznych rysów, ale blada i rozlana, ze zbyt pełnemi policzkami. Oczy jej, coby mogły jaśnieć blaskiem życia i zapałem szlachetnym, okryte były jakby mgłą, osłonione w pół przeźroczystym jakimeś płynem. Usta nabrzmiały, czoło się porysowało przedwcześnie, a silne ciało