żył sam z sobą, ucząc się nieustannie, by jak powiadał, godnym się stać piastowania wielkiego urzędu sędziego, tego przedstawiciela Boskiej sprawiedliwości na ziemi. Niczem go ująć nie było podobna, bo pochlebstwa nienawidził, a czapkowaniem gardził, datku mrąc z głodu by był nie wziął. Nikt częściej od niego nie rozpisywał się na dekretach, i nie stawał przeciw zdaniu wszystkich.
Poczciwy a uciśniony, jakiegokolwiek stanu człowiek, pewien był że w nim znajdzie obrońcę. I nie dość, że za nim stawał za stołem jako sędzia, ale często bardzo z własnej kieszeni opłacał patrona i wiódł sprawę, często nie wahał się, gdy szło o prawdę, rzucić sędziom swym współtowarzyszom piekącą wymówkę przedajności lub lekkości w oczy. Bano się go też niewymownie, ale mimowolnie szanowano. Jest jakiś poczciwy instynkt nawet w zepsutym człowieku, co mu każe szanować cnotę, choć jej pojąć nie umie, naśladować nie chce.
Nieprzystępny postrachom, jak pochlebstwu, sędzia nie zaląkł się nigdy dobytej szabli, pogróżek i rozbestwionego tłumu wichrzycieli. Raz napadnięty, odpowiedział zajadłym, rozdzierając kontusz na piersi:
— Weźcie mi życie jeźli chcecie, w waszej ono mocy, ale nie w waszej zrobić mnie niepoczciwym i krzywoprzysięzcą. Choćbym życie postradał, prawdy się nie zaprę.
I tłum rozstąpił się, zamilkł, szable pochowały, wrzawa zgasła.
Sędzia, wedle zwyczaju wszystkich deputatów, nie miał dworu licznego i przyjaciół płatnych z ubogiej szlachty, co się za innemi, służąc na ich barwie, włóczyła dla reprezentacji. — Do czego mi to? mawiał — przyjaciół płatnych nie potrzebuję, a sługa mi jeden wystarczy!
Do porady miał rozsądnego i znanego z swej uczciwości i biegłości prawnika. Na współtowarzyszów swych patrzał z litością na jednych, z pogardą na drugich. Dopóki nie poznał którego, usiłował każdego nawrócić, próbował przekonać o świętości i wielkości obowiązków
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.