Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

spraw, domacał się wielu prawd zakrytych dla innych. Teraz wywiedziony w gawędę, mimowolnie powzdychiwając wywodził z piersi, co w nich było żalu, wspomnień. Nie pytając kto go słuchał, komu opowiadał, prawił jak po nici wyciągając co mu na pamięć przyszło. To też lubiono gawędki Prozorowicza i zawsze znalazł się taki, co chętnie zapłacił garniec miodu, byle przy nim posłuchać relacji eks-mecenasa o dawniejszych czasach trybunalskich, kiedy on jeszcze był jednym z najwziętszych prawników w Lublinie, żył pańsko i za pan brat z najznakomitszemi. Prozorowicz, zwłaszcza kiedy go rozmarzył trunek i pamięć się rozigrała, opowiadał swoje dzieje i cudze dzieje, (a kogo nie znał i o kim coś nie wiedział!) jak zwykła opowiadać nasza szlachta, z największemi szczegółami i drobnostkowością najdobitniejszą, powtarzając każdą rozmowę ad verbum, opisując miejsca, osoby, ruchy, miny, stroje z inwentarską skrupulatnością, Chcecieli się przekonać, że tak opowiada nasza szlachta, wyzwijcie którego pod dobry humor, na opis jakiego zdarzenia własnego, lub cudzego, jeźli go byli świadkami — zobaczycie z jaką to szczegółowością malować wam będzie najmniejszą rzecz: domy, ludzi, konie, stroje, miny. — Często unudzi nawet swem nieskończonem obrazowaniem. Tak właśnie opisywać zwykł Prozorowicz, kiedy był w dobrym humorze i rozpalił się własnem opowiadaniem. Raz puściwszy się tym bitym gościńcem, mało już potem zważał czy go słuchają, i prawił więcej, myślę, dla swojej własnej satysfakcji, niż dla pożytku i przyjemności słuchaczów, o których wcale zdawał się zapominać.
Ledwie miał czas otrzeć pióro i zatknąć kałamarz eks-mecenas, gdy młody palestrant, co to był ciekawy dowiedzieć się o przechodzącym wschody ostatnim z przybyłych na sądy, zbliżył się ku niemu z ukłonem.
— Za pozwoleniem, rzekł, jeźlim wam nie natrętny.
— Potrzebujecie czego? — spytał Prozorowicz, wlepiając w niego białe swoje oczy.
— Nie — chciałem tylko popytać was trochę, ale